Jeśli czekasz na wpis z serii poradnika – rozczaruję Cię. Nie czuję się ekspertem w tym temacie i nie będę „pouczać” żadnej Mamy w tej kwestii. Będzie to tekst w formie zwierzeń, mojej kolejnej kartki z pamiętnika, tym razem dotyczącej rozszerzania diety. Chciałabym podzielić się z Wami tym, jak to u nas było. Czy było ciężko, co nam pomogło i czy rzeczywiście „taki diabeł straszny jak go malują” 

Może zacznę od tego, że podczas ciąży (chyba jak każda kobieta) po pierwsze bałam się porodu. Obawy dotyczyły tego, czy „przeżyję” ten ból o którym słyszałam tyle mitów i prawd  a po drugie… bałam się rozszerzania diety. Wielokrotnie to podkreślam – serio mam inne talenty niż gotowanie. Zdecydowanie nie jest to moją mocną stroną. Kocham piec ciasta, nienawidzę gotować. Może nawet bardziej nienawidzę wymyślać, bo jak już mam pomysł to nie idzie mi z tym gotowaniem tak źle. 

Dlaczego tak bardzo bałam się rozszerzania diety Sary?

A bo nigdzie nie ma takiego schematu 1:1 co i kiedy robić  Trzeba wszystko dopasowywać do swojego dziecka, do jego potrzeb, do konkretnego dnia, humoru DO WSZYSTKIEGO! A ja się po prostu bałam, że intuicja matczyna nie zadziała i nie będę wiedziała co kiedy z czym po czym i w jakiej ilości podać. Bałam się, że akurat w tej kwestii akcja spontan nie będzie dla mnie 

Po drugie bałam się, że zrażę Sarę do jedzenia normalnych posiłków, że nie będę potrafiła tego odpowiednio przygotować, że to nie będzie smakować a ona zamiast połknąć wypluje mi wszystko w twarz.

Bałam się także o swoje lenistwo w kuchni. Rozszerzanie diety wymaga systematyczności i samozaparcia. Bałam się, że pójdę na łatwiznę i wykupię wszystkie słoiczki z przysmakami dla Maluszków. 

Rozszerzanie diety Sary stało się moim wyzwaniem, pierwszym poważnym wyzwaniem macierzyństwa o którym Wam tutaj napiszę.

Jak się do tego przygotowywałam ?

Ha! Od InstaStory 🙂 Może pamiętacie jak poprosiłam Was o pomoc? O podesłanie wartościowych źródeł/pomocy z których korzystacie. To było dla mnie bardzo pomocne i stale korzystam z wielu z nich. Najtrudniejsze dla mnie jest wymyślanie, a na blogach, które śledzę, mam gotowe pomysły na posiłki. 

Już podczas ciąży do mojej biblioteczki trafiły pozycje, które teraz są dla mnie niesamowitym wsparciem. Moim numerem jeden jest zdecydowanie „Apetyczna książka”. 

Podczas ciąży zamroziłam także owoce sezonowe i niektóre warzywa. Chciałam by Sara zajadała tylko to, co pochodzi ze sprawdzonych źródeł i to było bardzo dobrym posunięciem. Jeśli miałabym Wam coś doradzić w kwestii rozszerzenia diety Maluszka to właśnie zadbanie o takie zdrowe warzywa i owoce w sezonie  Mrożone owoce dodane do kaszek czy domowego kisielu smakują o niego lepiej.

No i oczywiście oprócz tego wszystkiego o czym napisałam powyżej udałam się na z a k u p y. 

Już w listopadzie zamówiliśmy krzesełko do karmienia i choć wiedziałam, że Sara skorzysta z niego dopiero jak sama usiądzie to mimo to stało w kuchni i czekało na nią. 

Bardzo długo szukałam odpowiedniego, takiego które po pierwsze będzie stworzone do naszego małego M2. Jasne, pewnie większość z Was poleciłoby mi krzesełko z IKEA. Znam je, mamy je u Cioci Lenki i jest bardzo wygodne, natomiast w naszej kuchni musiałoby stać NA ŚRODKU  a to nie byłoby już wygodne. Mamy taką jedną lukę pomiędzy krzesłem a szafką i marzyliśmy o tym, by tam „wcisnąć” ten nowy mebel  UDAŁO SIĘ!

Zdecydowaliśmy się na krzesełko do karmienia Kidsmill Highchair UP! to funkcjonalny mebel, który rośnie wraz z dzieckiem. Oprócz swojej funkcjonalności, która rzeczywiście daje mu ogromny plus, krzesełko zachowane jest w lekkiej skandynawskiej estetyce, bardzo mi bliskiej. Charakteryzuje się również świetną jakością, która w przypadku krzesełka na lata jest bardzo ważna. 

Solidna, ergonomiczna konstrukcja, regulowana wysokość siedziska i podnóżka, barierka i pasy bezpieczeństwa – wszystko to zapewnia maluchowi komfort i bezpieczeństwo podczas karmienia i rodzinnych posiłków przy wspólnym stole.

Obejrzałam wiele nowoczesnych krzesełek do karmienia zanim podjęłam decyzję. Obecnie w sieci możecie także znaleźć wiele recenzji produktów tego typu. Krzesełko do karmienia Kidsmill Highchair UP! jest przeznaczone dla dzieci od 6 miesiąca życia (lub momentu kiedy dziecko samodzielnie siedzi). Innowacyjne rozwiązanie, jakim jest możliwość zamontowania specjalnej nakładki – „gniazdka” dla niemowląt sprawia, że z krzesełka mogą korzystać dzieci już od pierwszych dni życia! Nie zdecydowaliśmy się na tą opcję, ponieważ mieliśmy bujaczek, który świetnie sprawdzał się i nie potrzebowaliśmy dodatkowej opcji w krzesełku. Poza tym wiecie – małe M2  

Dodatkowo w sklepie Muppetshop krzesełko do karmienia Kidsmill Highchair UP! możecie skompletować z zestawem praktycznych akcesoriów, które sprawią, że jedzenie i zabawa w wysokim krzesełku staną się jeszcze przyjemniejsze:

  • zestaw poduszek,
  • taca i nakładka na tacę,
  • zestaw pasów dla najmłodszych maluchów,
  • a – jeśli chcecie by krzesełko służyło już noworodkowi – możecie skonfigurować je z pomocą nakładki – leżaczka Kidsmill, montowanego na ramie krzesełka z pomocą specjalnych adapterów.

Po blisko 5 miesiącach użytkowania stwierdzamy z mężem, że jesteśmy z niego bardzo zadowoleni i polecamy go wszystkim rodzicom. 

Krzesełko na tylnych nogach ma zamontowane maleńkie kółeczka, bez problemu mogę je szybko przemieścić, gdy tylko nadarzy się taka potrzeba. 

Dodatkowo zamówiłam pomocne akcesoria, których używamy wielokrotnie każdego dnia:

  • Po pierwsze zestaw naczyń do posiłków dla Saruni. Postawiłam na sprawdzoną markę LIEWOOD. Kocham ich design i wiem, że jakość to to co ich wyróżnia wśród konkurencji. Naczynia od 4 miesięcy myjemy każdego dnia w zmywarce, a one nadal wyglądają jak nowe. Kupicie je TUTAJ
  • Do naczyń marki LIEWOOD dobrałam także termos. Przydał nam się zimą na spacerach, choć wiem, że jego „5 minut” jeszcze przed nami, ponieważ Sara nadal karmiona jest piersią na żądanie. Termosy tej marki znajdziecie np. TUTAJ
  • I na koniec coś bez czego nie wyobrażam sobie spożywania posiłków przez Sarę.
  • Śliniak z rękawami to mój sprawdzony sposób na czyste ubranko. Jak wiecie kocham biel, beż. Podczas rozszerzania diety straszono mnie, że będę musiała zrezygnować z takich ciuszków, ponieważ po spotkaniu z marchewką będą nadawały się tylko do kosza. Udało się i temu zapobiec. Polecam Wam z całego serca te śliniaczkowe bluzeczki. W przyszłości przydadzą się nam także w czasie zabaw, szczególnie tych związanych z malowaniem, klejeniem, lepieniem i innymi aktywnościami, uwielbianymi przez dzieci.

Kiedy maluch umie już siedzieć i podejmuje próby samodzielnego jedzenia, warto dać mu szansę by ćwiczył tę cenną umiejętność. Wykonany z lekkiego materiału śliniak z rękawami z praktyczną kieszonką ochroni całe ubranko przed zabrudzeniem – po skończonym posiłku po prostu zdejmiecie go i umyjecie, a maluch pozostanie czysty i radosny. Wodoodporny śliniak z rękawami zapewni Wam spokój i wygodę, podczas karmienia dziecka i pierwszych samodzielnych posiłków malucha.

Ten ze zdjęcia kupicie TUTAJ

Mamy także szary w kropeczki, który kupicie TUTAJ

Jak udało mi się nie zwariować i polubić rozszerzanie diety Sary ?

Postanowiłam podejść do wszystkie ze spokojem i dystansem. Nie muszę być idealna. Mogę popełniać błędy. Mogę czegoś nie wiedzieć i mam prawo pytać. Tak też się stało. Pytałam mądrzejszych i bardziej doświadczonych, słuchałam i dużo czytałam. Wydaje mi się, że to nas uratowało. To, że nie byłam spięta, a raczej ciekawa tej całej przygody z rozszerzaniem diety.

Gdy widziałam uśmiech Sary w momencie podawania nowych smaków i nowych potraw czułam niesamowity przypływ energii. Ten widok był na tyle uzależniający, że zupełnie naturalnie chciałam się rozwijać i dla niej urozmaicać swój warsztat kulinarny. Nie wiem nawet kiedy sprawiło mi to po prostu RADOŚĆ!

Nie było idealnie, bezproblemowo i książkowo. Marzyłam o BLW, ale ona w 6 miesiącu nie była na nie gotowa. Dławiła się, krztusiła, nie wiedziała do czego służy ugotowana i pokrojona w słupki marchewka.

Zgodnie z zaleceniami pediatry rozpoczęłam podawanie kolejno różnych warzyw, na początku pojedyncze warzywa, potem miksowałam je tworząc nowe smaki.

Cały 6 i 7 miesiąc minął nam na pod hasłem „papek jednorodnych”, idealnie zmiksowanych, ponieważ kilka razy miałam serce w gardle, gdy Sara dławiła się własną śliną podczas połykania.

W 8 miesiącu rozpoczęłam wprowadzanie papek tylko delikatnie zmiksowanych, niejednorodnych a grudowatych i od tamtej pory zaczynamy z BLW  stopniowo. Obecnie nie ma już problemu z kawałkami jedzenia które dostaje na tacę krzesełka. Uwielbia jeść samodzielnie. Papki odrzuca i zdecydowanie chce jeść to co my.

Widzę, że jest szczęśliwa gdy dostaje coś z czym musi się trochę „pomęczyć”. Zdecydowanie taka forma jedzenia jest dla niej ciekawsza.

Od początku przyjęłam także jedną zasadę – nie wmuszam w nią nic, co jej nie smakuje, bądź gdy po prostu nie ma ochoty. Nie recytuje wierszyków i nie wymieniam za kogo ma zjeść łyżeczkę. Jak na razie wiem, że nie lubi buraka  po prostu nie i już. Reszta została zaakceptowana z wielkim smakiem. Jest dobrym dzieckiem. Ładnie je i nie mam problemów z nowymi smakami.

Co pomogło mi w rozszerzaniu diety?

Gdy moje marzenie o BLW musiało trochę poczekać pomogli mi dobrzy ludzie  a w zasadzie dobra ONA – Ania, współzałożycielka marki Helpa. Zaproponowała, czy nie chciałabym przetestować kaszek marki Helpa – z przyjemnością się zgodziłam. Może nie powinnam tego pisać, ale uwierzcie – to było coś idealnego dla mnie. Szybkie w przygotowaniu a do tego umożliwiające różnorodność dzięki dodatkowemu urozmaiceniu jakimi są tzw. „łyżki smaku” (sproszkowane owoce liofilizowane). Nie chcę pisać, że to coś idealnego dla leniuszków, ale trochę tak jest 

Kaszki Czary Mamy powstają z wyselekcjonowanych zbóż, dostarczanych bezpośrednio przez małe, ekologiczne gospodarstwa rolne. Wszyscy dostawcy pochodzą z Polski, gdyż stawiają na lokalne, rodzime produkty. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ jak każda mama, chcę dać Sarze wszystko to, co najlepsze.

Spodobało mi się także motto dziewczyn! Także chciałam zostać mamą czarodziejką  A to wszystko z pomocą ich wyjątkowego produktu, którym są sproszkowane owoce liofilizowane.

CZARY MAMY, które możemy dodać do gotowej kaszki. Owocowy pył zamknięty w pojedynczych Różdżkach Smaku, pozwala na zachowanie witamin i składników mineralnych, a także pełne urozmaicenie i eksperymentowanie w kuchni. Różdżki Smaku czarują smakiem i bajkowym kolorem, który równocześnie jest w 100% naturalny. Dzięki owocom liofilizowanym nasze kaszki są zdrowe, atrakcyjne i naprawdę czarodziejskie, gdyż zmieniają kolor na talerzu!

To dla mnie wspaniałe rozwiązanie, gdy nie mam pomysłu na wartościowe śniadanie lub gdy mam mało czasu  a to u mnie zdarza się bardzo często.

TUTAJ – traficie do sklepu HELPA gdzie możecie zamówić wszystkie produkty i przekonać się, że to na prawdę CZARODZIEJSKIE produkty.

Na koniec napiszę Wam co mądrego przeczytałam w „Apetycznej książce” i co staram się teraz od 10. miesiąca życia Sary wprowadzać. Mianowicie – gotowanie dla całej rodziny tego samego. Dziewczyny – Kasia i Daria – bardzo mądrze wyjaśniają w swojej książce, jak przygotowywać jeden posiłek, dla całej rodziny, w tym dla niemowlaka. Dokładnie opisują kiedy odłożyć odpowiednią część posiłku dla Maluszka, kiedy doprawić i jak w tym wszystkim nie zwariować gotując na każdym palniku oddzielny obiad  Zaufałam im i jem po pierwsze zdrowo a po drugie nie tracę zbyt wiele czasu w kuchni.

Za wszystkie zdjęcia, które tutaj opublikowałam dziękuję Karolinie – Bandyszewska fotografuje – to dzięki niej powstał materiał do tego wpisu.

Dajcie znać w komentarzach jak Wam idzie rozszerzanie diety? Może zupełnie odwrotnie ode mnie nie miałyście żadnych obaw i poszło Wam gładko i bezproblemowo?

K.

Comments

  • 30 listopada -0001

    Ostatnio przyglądałam się jak moja kuzynka rozszerza dietę swojej córeczce 🙂 Też miała trochę obaw, ale ostatecznie mała bardzo ładnie je 😉

  • Fuerza_sonrisa
    30 listopada -0001

    U nas tez już porzadki w szafie się zrobilyI za Twoim poleceniem poszło zamowienie do beztroskiCzekamy na paczuszkę Wiosna o lato będą piekne! Dobrego dnia!♥️

Skomentuj