Każdy w życiu jest do czegoś powołany. Nie mam tu na myśli powołań duchowych, ponieważ jest to zupełnie odrębny temat, natomiast chciałabym odnieść się do powołań w życiu codziennym, we wtorek czy środę. Tak po prostu, czujesz, że to co robisz jest tym, co zawsze chciałeś robić, że to co dzieje się tu i teraz jest spełnieniem Twoich pragnień i mimo natłoku obowiązków – czujesz szczęście.

Analizując swoje blisko 30-letnie życie spotkałam na swojej drodze wielu ciekawych ludzi i wielu ludzi, których podziwiam za to, że wspaniale wykorzystali to „powołanie” i są szczęśliwi w miejscu, w którym się obecnie znajdują. Pracując w korporacji poznałam osoby w 100% skupione na celach zawodowych, byli szczęśliwi zostając po godzinach, podnosząc swoje kwalifikacje i stale się rozwijając w branży. Szanuję to i szanuję, że nie w głowie im zakładanie rodziny. W życiu musisz czuć powołanie, w przeciwnym razie nie zagwarantuję Ci, że będziesz szczęśliwy. Szanuję to, ale to nie dla mnie. Moje powołanie to ONA. Dzisiaj po blisko roku z Nią, wiem, że to do tego jestem powołana.

9 miesięcy – to bardzo długo z dzisiejszej perspektywy, gdy odliczam każdy miesiąc Sary z nami, gdy obserwuje jej ogromne zmiany i rozwój z dnia na dzień. To także tak niewiele w perspektywie całego JEJ życia. Przez te 9 miesięcy każdego dnia budziła mnie swoim radosnym spojrzeniem i słodkim uśmiechem, przez te 9 miesięcy spędziłam z nią każdy dzień, utulałam ją do snu i ocierałam łzy, byłam przy niej w każdej chwili i wiecie co? Tego w życiu musiałam zaznać, by wykrzyczeć te słowa – DO TEGO BYŁAM POWOŁANA.

Skończyłam wymarzony kierunek studiów, wyjechałam na upragnionego Erasmusa, gdzie przez rok mieszkałam w innym państwie, podjęłam bardzo atrakcyjne zatrudnienia w różnych firmach, stworzyłam swój projekt „Zaskocz Mamę” i rozwijam ideę, która niesie się po Polsce, a ja mimo to dopiero przy niej czuję to spełnienie życiowe. Gdy na mnie patrzy i uśmiecha się, gdy tylko w moich ramionach czuje ukojenie, gdy czuję jak mnie przytula i głaszcze, gdy otwiera szeroko buzię by mnie pocałować. Gdy przy mnie wszystko robi po raz pierwszy. 

I wiecie co ?

Mimo tych pięknych emocji spełnienia, czuję ogromny strach. Strach o to, by wychować ją na odważną i mądrą dziewczynkę. Na człowieka wrażliwego, pomocnego i asertywnego. Chciałabym uchronić Ją przed złem tego świata i sprawić, by nigdy nie płakała ze smutku, rozpaczy czy bólu. Ale to niemożliwe.

Możliwe jest jednak to, by przygotować Ją na to wszystko i za wczasu zadbać o odpowiednie kroki. Jakiś czas temu przeczytałam bardzo mądry wywiad z jedną z moich ulubionych aktorek serialowych i wiecie co jej mama mówiła, podczas gdy ona kolorowała kolorowanki?

„CÓRECZKO MOŻESZ WYCHODZIĆ ZA LINIĘ”

Te słowa niczym mantra zostały mi w głowie i wiedziałam, że to one staną się główną ideą w wychowaniu mojej córki. Z mojego okresu szkolnego pamiętam tylko nakazy. Szlaczek pod skończonym tematem lekcji, nowe słówka na kolorowo pod skończoną lekcją, idealne kolorowanki oddawane na ocenę i całe linijki idealnych literek. I tak przez cały okres szkoły. „Wyjście za linię” zawsze było traktowane jak błąd.

A co później? Kolejna linia, którą trzeba podążać – liceum / matura / studia / egzaminy / praca / dobry chłopak na męża / ślub / dziecko …

Hmmm… a co jeśli ten system, ta linia nie jest dla każdego? A co jeśli będzie chciała, któryś element układanki ominąć? Będę musiała to uszanować.

Łatwo jest zabronić, nakazać; najtrudniej jest próbować zrozumieć i obdarzyć zaufaniem. Za to najbardziej jestem wdzięczna moim rodzicom, że obdarzyli mnie ogromnym zaufaniem i pozwolili mi samej zaznać to co dla mnie dobre. Nie pouczali, nie dyktowali i nie inwigilowali.

Gdy zacznie kolorować kolorowanki też jej powiem, że może wychodzić za linię  Nic się nie stanie jak miś będzie miał trzecie ucho, czy piąte oko. A może taka swoboda tworzenia otworzy jej umysł i pozwoli już w tak młodym wieku odkryć swoje prawdziwe powołanie??? Może w przyszłości nie będzie bała się pójść pod prąd. Może nie będzie musiała latami szukać tego co w życiu da jej szczęście i spełnienie.  Bardzo bym tego chciała, by była szczęśliwa. Na codzień. Pijąc poranną herbatę i zaczynając nowy dzień. Nie od święta a we wtorek, środę czy piątek. Bo w życiu, nie liczy się to, czy zaliczymy wszystkie etapy układanki w odpowiedniej kolejności. Liczy się to, czy z mlecznymi włosami na bujanym fotelu powiemy, że mieliśmy dobre życie i przeżyliśmy je szczęśliwie.

Za zatrzymanie tych pieknych chwil w formie kadrów dziękuję Karolinie – Bandyszewska fotografuje <3 To one natchnęły mnie do tego tekstu i tych przemyśleń. Karolina – taka pamiątka to najpiękniejszy prezent jaki mogłaś mi podarować!

Skomentuj